Paląc szluga na tym balkonie. Na szóstym piętrze. Staram się zobaczyć siebie sześć lat wcześniej. Za sobą mam tylko kawalerkę. Sześć lat wcześniej siedziałem na dworcu. Na tym który teraz widzę. Wysyłałem smsy do ludzi, bo czekałem na pierwszy autobus do domu. Dostawałem odcisków na dupie od siedzenia między ławkami. Przy tych zapętlonych peronach. Żadnych pociągów. Wtedy już były dawno w drodze. Wchodzę do kawalerki. Strzepuje resztkę dymu z kiepa i topię go w słoiku. Zostawiam koło telewizora. Siadam między resztę. Jak drobne po równie drobnych zakupach.
Jakiś czas wcześniej okazało się wiele rzeczy, o których w zasadzie wiedziałem. Jednak ich wyjście na tak zwane światło dzienne doprowadziło mnie do lekkiej niestrawności emocjonalnej. Coś jakby zjeść przeterminowanego krokieta w akademickim bufecie. Takiego za dwa złote. W towarzystwie dziewczyn z roku. Przemija. Chyba, że okazuje się, że to rak. Zbliżający się zawał serca. Skurcze w całym ciele. Wykręca jak choroba na którą nas szczepili w jakiejś podstawówce.
Odchylam głowę i spotyka się z oparciem. Generalnie czuję się dobrze w tym czerwonym świetle. Jakoś mnie uspokaja, bo w zasadzie widać mało. Zakładam kaptur, żeby wyglądać jak Jezus. Tylko jakiś taki gorszy, bo brakuje jakoś odwagi do poświęceń.
Kiepy mimo wody podpalają telewizor. Hiszpania zdobywa tytuł. Ja powoli odpływam. Kiedy tak udaje Jezusa, to przychodzą mi do głowy rożne pomysły na zbawienie swojej ręki. W której zrobiłem sobie dziurę językiem. Na wylot. Wpadam w patos i postanawiam znowu zapalić, żeby ułożyć sobie plan działania po Euro.
czwartek, 3 lipca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz